Anarchisto/Anarchistko odwagi!

Masz wątpliwości czy queer jest polityczny?
Myślisz, że queer nie ma nic wspólnego z anarchizmem?
Uważasz, że queer to lifestyle?
Przeczytaj poniższy tekst i przekonaj się czy masz rację!

“O polityce queer i o tym jak queer obejmuje sobą idee wolnościowe.”
by EWE

thumb-DSC01200.geaendert

Istotą ruchów wolnościowych jest dla mnie walka z władzą. Rozumiem władzę jako wszelką formę opresji, każdą sytuację, w której ktoś sytuuje się na pozycji uprzywilejowanej, wykorzystując tę sytuację przeciwko innym. Niedopuszczanie do istnienia takich sytuacji jest zadaniem utopijnym. Jesteśmy zaprogramowane/wani do funkcjonowania w systemie (społecznym, ekonomicznym, politycznym) zhierarchizowanym, klasowym, opresyjnym, opierającym się na relacjach władzy. Część z nas „rodzi” się z przywilejami, znakomita większość jest ich z „urodzenia” pozbawiana lub zwyczajniej – nie otrzymuje ich od systemu. Realizowanie idei wolnościowych jest więc dla mnie ciągłą walką z samą sobą, z tym co wdrukowane, wyuczone. Ciągłą redefinicją, szukaniem alternatyw, unikaniem konformizmu i skostnienia, wpisywaniem się w struktury. Struktury generujące relacje władzy. To nigdy niekończący się, pełen samokrytyki projekt. To styl życia, lifestyle. Tak, jak lifestylem jest skłoting, punk, aktywizm; które wpływają na zmianę, reorganizację całego życia, przepracowanie dotychczasowych norm funkcjonowania, schematów zachowań, kreatywne poszukiwanie nowych rozwiązań. Tak, queer to lifestyle. Bo zinternalizowany queer powoduje, że wszystko, co się do tej pory wiedziało rozpada się w pył. Bo potrzebna jest cała masa nowych sposobów bycia. Queer to tęcza, bo łączy ze sobą wszystkie znane mi kolory aktywizmu politycznego, od czarnego bloku, przez armię klaunów po wydawnictwa wolnościowe. Kolejne zdanie wywoła w Was pewnie opór, oburzenie i niezgodę. To też będzie kłirowe. Kłir nie jest częścią ruchu wolnościowego. Kłir go obejmuje, jest szerszy, radykalniejszy i utopijny do (bez)granic. Mówi o walce ze WSZELKĄ normą i opresją. Mówi o tym, jak splatają się ze sobą i wzajemnie wzmacniają różne pola wykluczenia – płciowego, ekonomicznego, klasowego, etnicznego, rasowego, wyznaniowego, sprawnościowego, wiekowego, gatunkowistycznego itd., itd., itd. Jest projektem totalnym. I mówi też: zacznij od siebie. Zidentyfikuj swoje przywileje. Przerażające? Odwagi. Bo jak nie my, to kto?

Być może walka z zewnętrznymi „złymi opresorami”, zewnętrzną władzą jest łatwiejsza, być może dlatego kłir tak przeraża bo wytyka placem właśnie ciebie a nie klasę rządzącą? Zlikwidowanie klasy rządzącej nie zlikwiduje relacji władzy, w których funkcjonujemy. Co zrobimy po anarchistycznej rewolucji niezdolne do zbudowania jakiejkolwiek alternatywy? Czemu wciąż, uporczywie sytuujemy działania polityczne w jakimś zewnętrznym świecie, „ich” świecie, bojąc się przyznać że pochodzimy z dokładnie tego samego miejsca, a jego opresyjny smród ciągnie się za nami do „naszych”, „innych” przestrzeni? Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę dyskredytować żadnej strategii i form działania. Bo to nie jest kłirowe. Bo tego rodzaju wykluczenia i dyskredytacji kłir doświadcza zbyt często na co dzień. Potrzebujemy różnorodności taktyk, potrzebujemy kłirowej kolorowej różnorodności by móc przeciwstawić się monolitowi kapitalistycznego świata.

Cytując za Piotrem Nowakiem:

Realna społeczna równość jest celem, o który walczymy jako całość, odrzucając zarazem w całości nędzę nierówności – fundament logiki kapitalistycznej hierarchizacji. Klasa nie jest jednolitą strukturą. To konglomerat uzupełniających się różności; potencjalnie wywrotowych, bo wykraczających poza koncept sprawnie zarządzanej kapitalistycznej fabryki społecznej. Spychanie na dalszy plan istności walki mniejszości albo dostrzeganie tylko jednej z nich – równości ekonomicznej jako postulatu walczących pracowników i pracownic – oddaje walkowerem to pole walki kapitalistycznej jurysdykcji.1

Nie byłoby kłiru bez feminizmu. Nie ma antykapitalizmu bez feminizmu. Czas wyjść poza marksistowską ślepotę na płeć. Wiele teoretyczek (polecam na tym polu Susan Falludi), przeciwstawiając się zakorzenionemu w naszej świadomości patriarchalnemu dyskursowi historycznemu, dowodzi, opierając się na twardych faktach i zestawieniach, że kapitalizm w którym funkcjonujemy jest kapitalizmem patriarchalnym. Żeby go zdemontować potrzebne jest zdemontowanie patriarchatu. Od samego początku kształtowania się kapitalizmu opiera się o nierówność płci, wielokrotnie uzasadniając i wzmacniając swoją pozycję poprzez ten rodzaj opresji. Czemu więc z takim lekceważeniem środowiska wolnościowe na wschodzie Europy podchodzą do seksizmu i patriarchalnych struktur naszych grup? Czemu rasizm i antyfaszyzm okazują się opresjami dużo „ważniejszymi” i zasługującymi na miano „bardziej politycznych”? Czyżby ze wspomnianego strachu przed odkryciem, że patriarchalny kapitalizm tkwi w nas samych i ma się świetnie? Czas zapuścić się w te czarne odmęty. Czas dostrzec, że mówienie o aktywistach, anarchistach, pracownikach i lokatorach to tak samo głęboki przejaw dyskryminacji jak nazwanie kogoś czarnuchem. Obydwie dyskryminacje mają miejsce na poziomie językowym, a kryje się za nimi cały szereg skomplikowanych, nakładających się relacji władzy. Czas dostrzec, że namalowanie na skłocie graffitti sprowadzającego kobietę do pozycji przedmiotu seksualnego pożądania mężczyzn jest równie oburzające jak namalowanie swastyki. Obydwie formy opresji są graficzne, odnoszą się do szeregu dobrze znanych nam symboli. Co powoduje więc że pierwsze jest dopuszczalne a drugie absolutnie nie? Czas dostrzec, jak absurdalnie niemożliwe jest dążenie do równości i wolności bez pozbycia się naszych własnych, wyuczonych, nieuświadamianych sposobów opresjonowania innych. Czas je zmienić. Czas wyeliminować opresję z naszej codzienności. Rewolucja nie zdarzy się nigdzie poza nami. A działania polityczne nie kształtują się w żadną formę hierarchicznej listy. To kłirowe kontinuum, okrąg uzupełniających się elementów. Tak, to oznacza więcej pracy dla nas wszystkich. Nie, to nie oznacza, że teraz wszyscy i wszystkie musimy zająć się każdym aspekem tego kontinuum naraz. Oznacza wysiłek spojrzenia na zadanie wprowadzenia wolnościowej zmiany w szeroki sposób i nie zamykania się w znanych sobie, skostniałych strukturach. Oznacza przyjmowanie innych od swojej strategii z otwartymi ramionami. Tylko, a może aż tyle. Dążenie do wolnościowości (właśnie dlatego że jest dążeniem a nie statusem quo) wymaga pozostawania w ciągłej gotowości do zmiany, dynamicznym przygotowaniu do reakcji, myślenia, redefinicji. Tymczasem to, co wpaja nam kapitalistyczna logika to przywiązanie do tradycji, stałości, bezpieczeństwa w pewności co przyniesie jutro. Przewrotnie, bo sam kapitalizm sprytnie i dynamicznie asymiluje dużą część naszych wolnościowych starań. To stało się z feminizmem drugiej fali (polecam Nancy Fraser w tym temacie), to stało się z Nową Lewicą, ruchem LGB, pozarządowym organizowaniem. Może stąd wynika anarchistyczny strach przed feminizmem, a może to po prostu łatwy sposób dyskredytowania feminizmu i kłir oskarżając go o asymilację w mainstream. Ale mainstream asymiluje wszelkie subwersje (także a może przede wszystkim te na wskroś anarchistyczne), dlatego musimy być sprytniejsze i sprytniejsi wymyślając wciąż nowe strategie subwersji. To jest właśnie kłir. Kłir to ciągłe (jak to mistrzowsko ujęła bell hooks) wdzieranie się w mainstream, po to by za chwilę uciec na margines, zacierając granice między tymi dwoma, uderzając w samo sedno systemu opresji i szukając wciąż nowych słabych jego punktów. To ciągła czujność, by nie zostać przez mainstream pochłoniętą. To trudne i ryzykowne balansowanie na granicy przepaści rozpościerających się pomiędzy utartymi ścieżkami tego, co dobrze znane. W obecnym patriarchalnym kapitalizmie, trudno znaleźć przestrzeń życia, która nie byłaby politycznie naznaczona opresją systemu. Moje ciało jest polityczne, jego poszczególne części mają znaczenie dla kapitału. Seksualność to jedno z potężniejszych narzędzi normatywizacji i samo-uzasadnienia dla kapitalizmu. Jednym z podstawowych fundamentów jego funkcjonowania jest wtłoczenie nas w logikę hetero-umysłu (polecam Monique Wittig w tym obszarze). Jeden rodzaj strategii nie wystarczy, żeby rozmontować ten konstrukt. Kurczowe trzymanie się jednej perspektywy to zwyczajne aktywistyczne samobójstwo. Nie powinna więc dziwić skala aktywistycznego wypalenia. Tych, którym się kiedyś chciało, a teraz zajmują się „swoimi sprawami”.

Życzę nam wszystkim, aktywistkom i aktywistom ruchów wolnościowych odwagi do zmierzenia się z dynamizmem i różnorodnością. Bo jak nie my, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy?

Tekst w całości do pobrania tutaj.

1Codziennik Feministyczny, Związki za związkami, czyli Tęcza znaczy równość, maj 2015, http://codziennikfeministyczny.pl/nowak-zwiazki-za-zwiazkami-czyli-tecza-znaczy-rownosc/

This entry was posted in Teksty. Bookmark the permalink.